I'm drowning, and you're standing three feet away screaming "learn how to swim".
Dzisiaj jest mi
wyjątkowo ciężko i żeby jakoś przetrwać ten dzień, staram się
ukierunkować swoje myśli na konkretne tory. Tak więc siedzę przy
biurku oświetlona natrętnymi promieniami zbyt ostrego słońca,
wpadającymi przez ledwo co uchylone rolety, słucham ulubionej
muzyki i zastanawiam się nad tym, jak to będzie, kiedy już pokonam
pożerające mnie od tylu lat zaburzenia odżywiania.
Czy będę szczęśliwa?
Co będę robić? O czym myśleć? Kim właściwie się stanę?
Kiedyś panicznie
bałam się, że bez tej części siebie stanę się nikim. Zamienię
się w szarego, nic nie znaczącego człowieka, niczym nie
wyróżniającego się z bezkształtnej masy podobnych mu, wiecznie
smutnych istot.
Teraz jest inaczej.
Teraz myślę, że wszystko zależy ode mnie. Że anoreksja to tylko
choroba, nie zaś nieodłączna część mojej osobowości.
Czy bycie chorą jest
czymś, co czyni mnie wyjątkową? A czy złapanie chociażby grypy
czy anginy sprawia, że człowiek nagle staje się kimś innym?
Dlaczego więc miałoby tak być z jakimkolwiek zaburzeniem
psychicznym? Choroba jest tylko stanem, w założeniu przejściowym,
nienormalnością, fałszywą nutą w melodii życia człowieka. Ma
przejść, minąć, pozostać jedynie nieprzyjemnym wspomnieniem.
Nie
jestem wyjątkowa przez chorobę. To nie ona sprawia, że ktoś mnie
kocha, że inny ktoś czuje się dobrze w moim towarzystwie, że
ludzie mi się zwierzają bo wiedzą, że potrafię słuchać.
Jestem wyjątkowa bo
mam marzenia, do których pragnę dążyć. Bo lubię uśmiechać się
do przypadkowo spotkanych ludzi i obserwować ich reakcje. Bo mogę
godzinami wdychać zapach cynamonu i nigdy nie będę miała dosyć.
Bo uwielbiam stać w deszczu z twarzą uniesioną ku niebu i cieszyć
się delikatną pieszczotą zimnych kropli. Bo podczas burzy siadam
na szerokim parapecie i mogłabym godzinami wpatrywać się
zafascynowana w szaleństwo żywiołu. Bo potrafię kochać, bo
zależy mi na przyjaciołach, bo chcę żyć i cieszyć się tym aż
do swojej ostatniej godziny.
Tak, dokładnie. Chcę
żyć. Chcę odzyskać te
dziesięć straconych lat. Chcę wykorzystać swoje życie do granic
możliwości. Chcę podróżować, oddawać krew cztery razy w roku,
figurować w rejestrze dawców szpiku aż do dnia, kiedy będę mogła
uratować komuś życie. Chcę zrobić coś dobrego. Chcę, w miarę
możliwości i wszystkich moich niedoskonałości, być dobrym
człowiekiem. Chcę wydać książkę, dwie, dziesięć, sto. Chcę,
żeby moje życie miało znaczenie.
I właśnie dlatego
chcę wyzdrowieć. Żeby mieć przyszłość.
Dla A., który
cierpliwie znosi wszystkie moje upadki i nieustannie walczy o to,
żebym jakoś stanęła na własnych nogach. Dla W. i M., którzy są
ze mną niezależnie od wszystkiego i pomimo wszystko i na których
zawsze mogę liczyć. Dla rodziców, którzy, pomimo tego, że było
między nami bardzo różnie, siłą zaciągnęli mnie do lekarza i
na swój sposób starają się pomóc. Dla Mai, ośmioletniego,
wiecznie roześmianego krasnoludka, który powinien widzieć w swojej
siostrze wzór do naśladowania.
A
przede wszystkim dla siebie. Żeby doczekać dnia, w którym spojrzę
w lustro, uśmiechnę się do swojego odbicia i powiem: „To będzie
kolejny doby dzień, kochanie.”